Jak nie zbankrutować na darmowych grach?

gry free to play poradnik

Gry free-to-play nie są wcale tak darmowe, jak może się na początku wydawać. Przestały już też być wyłącznie domeną rynku mobilnego. W jaki sposób na siebie zarabiają i jak nie dostać rachunku na kilka tysięcy złotych?

Czym jest free-to-play?

Free-to-play, free2play, FtP, F2P – spotkać się możemy z każdym z tych zapisów. Należy pamiętać, że F2P to nie rodzaj gry, jak FPS czy RTS, a model monetyzacji, czyli sposób, w jaki gra na siebie zarabia. Jest to jeden z najmłodszych modeli monetyzacyjnych w grach wideo. Został wymyślony w Korei w 1999 roku. W największym uproszczeniu polega on na tym, że grę możemy ściągnąć całkowicie za darmo. Rozgrywka sama w sobie jest również bezpłatna, jednak graczowi oferuje się pewną pulę udogodnień, którą można nabyć za realne pieniądze. Są to tak zwane mikropłatności. Model F2P jest stosowany przede wszystkim w grach wieloosobowych, w których istnieją rankingi, starcia między graczami lub silne społeczności, w których wysoka pozycja zależna jest od takich rzeczy, jak poziom postaci, moc ekwipunku czy poziom rozbudowania miasta. Potrzeba wyróżniania się na tle tych społeczności, bycia lepszym, silniejszym lub choćby ładniejszym jest głównym motorem napędzającym mikropłatności.

F2P po raz pierwszy pojawiło się w gatunku gier MMO, jednak najgłębiej zapuściło korzenie na rynku mobilnym, gdzie obecnie zdecydowana większość gier oferuje ten właśnie model monetyzacji. Coraz częściej widzimy go również w innych niż MMO sieciowych grach na PC. Szczególnie w gatunkach nastawionych na silne współzawodnictwo jak FPS i MOBA. Model Free-to-play pojawia się też na konsolach, często w postaci drobnych dodatków (DLC), zawierających stroje lub dodatkowe misje. Co ciekawe, mikropłatności zaczęły się także pojawiać w płatnych tytułach.

Jak zarabiają gry free-to-play?

Model F2P nie jest z gruntu zły ani niemoralny. Wiele bardzo dobrych tytułów korzysta z tego rozwiązania. Wszystko zależy tu od projektu gry.

Kosmetyczne umilacze

Dużą kategorię stanowią gry, w których za realne pieniądze możemy dokupić jedynie elementy kosmetyczne, nie wpływające na samą rozgrywkę: stroje dla postaci, skórki do broni, portrety, unikalne teksty wypowiadane przez postaci. To wszystko nie wpływa na celność strzału ani ilość zadawanych obrażeń, jednak pozwala wyrazić swój indywidualizm, wyróżnić się z tłumu. Oczywiście, jeśli dziecko lubi być modne w internecie, może chcieć utopić w grze sporą ilość pieniędzy, jednak kosmetyczne mikropłatności z reguły nie stanowią wielkiego zagrożenia dla portfela.

Bonusy do rozgrywki

Kolejną kategorią mikropłatności są bonusy do rozgrywki. Najczęściej przyjmują formę zwiększonego doświadczenia otrzymywanego przez postać gracza i/lub zwiększonej ilości waluty, którą gracz nagradzany jest za wykonywanie zadań, rozgrywanie meczy czy zabijanie potworów. Gracz nadal musi wykonywać te czynności, jednak postępy następują szybciej. Oczywiście po upływie krótkiego czasu (około tygodnia, doby czy kilku godzin), gracz traci ten bonus i może wykupić kolejny. Potrzeba przyspieszenia postępów, szczególnie w stosunku do innych graczy, pcha gracza ku ponownemu wykupieniu tego bonusu. W ten sposób gra z darmowej staje się niejako grą na abonament i co tydzień lub miesiąc dziecko może chcieć od nas pieniędzy na utrzymanie prowadzenia w rozgrywce.

Zazwyczaj jest to roczny koszt przewyższający około dwukrotnie cenę nowej gry, czyli 500 złotych. To już sporo pieniędzy. W niektórych przypadkach taki wydatek może być uzasadniony finansowo (dziecko zamiast kupić kilka gier w roku gra tylko w jedną), choć niekoniecznie psychologiczne (poświęcanie czasu tylko na jedną grę może nosić znamiona grania kompulsywnego, a różnodne gry rozwijają zazwyczaj bardziej, niż jedna – tak, jak czytanie wielu powieści może dać więcej, niż zgłębianie bez przerwy jednej). Nie jest to też kwota tak wysoka, jak w przypadku innych mikropłatności.

Niekończące się mikropłatności

Najgroźniejsze dla portfela są mikropłatności, których możemy dokonywać w sposób ciągły i które bezpośrednio wpływają na główną mechanikę rozgrywki. W tej kategorii znajdują się wszystkie jednorazowe przyspieszenia, dzięki którym nie musimy już czekać kilku godzin na otworzenie paczki, postawienie budynku czy dojrzewanie kukurydzy. Wszystkie sytuacje, w których brakuje nam jednego lub dwóch ruchów, żeby zaliczyć etap lub zdobyć coś, czego bardzo pragniemy, a ten dodatkowy ruch “kosztuje grosze”. Wszystkie ulepszenia, które stają się coraz droższe: podniesienie poziomu postaci, dodatkowe grządki. To właśnie te mikropłatności potrafią doprowadzić nas do bankructwa, gdyż są wszędzie i można ich dokonywać bez żadnych limitów. Każda taka płatność wydaje się drobna, jednak potrafią sumować się do astronomicznych kwot.

Za każdym razem, gdy gra wymaga od nas realnej waluty, gracz jest oczywiście notyfikowany. Dlatego gry te wprowadzają walutę pośrednią. Czy przyjmują formę złotych monet, zielonych kamyczków czy kryształków, gracz ma możliwość kupienia paczek setek albo tysięcy takich kamyczków. Zapłaci za nie realną walutą tylko raz. Zapłaci nieco więcej, bo kilka euro, ale potem może te kamyczki wydawać bez przypominania, że właśnie wydaje tak naprawdę realne pieniądze, stąd nawet dziesiątki tysięcy kamyczków potrafią bardzo szybko się skończyć. Wtedy gracz wraca do sklepiku i patrzy na kolejną paczkę kamyczków. Tym razem może nieco większą. Wprawdzie za kilkanaście euro, ale dostajemy wtedy tysiąc kamyczków “gratis”.

Jak rozpoznać, czy gra free-to-play to maszynka do wyciągania pieniędzy?

Nie każda gra oferująca mikropłatności jest równie niebezpieczna. Oczywiście, jeśli dziecko jest zakupoholikiem lub nie zna wartości pieniądza, może wydać całą waszą pensję w każdej grze z mikropłatnościami. Jednak wiele gier oferuje realną możliwość zdobycia postaci, przedmiotów czy poziomów poprzez normalną rozgrywkę, bez konieczności wydawania realnych pieniędzy. Gry te, mimo mikropłatności, nie bombardują gracza na każdym kroku informacją, że za pomocą magicznych kamyczków kupowanych za złotówki można coś przyspieszyć, ulepszyć, dokupić, usprawnić czy dokończyć. Posiadają sklepik, ale nie dają graczowi ograniczonych czasowo “superpromocji za jedyne 5 euro” za każdym razem, gdy gracz wbije poziom lub odblokuje jakikolwiek etap gry.

Charakterystyczną cechą gier F2P nastawionych na naciąganie jest tak zwany paywall. To specyficzna konstrukcja gry, która pozwala nam przez krótki czas cieszyć się rozgrywką, by następnie znacznie spowolnić rozwój naszej postaci, osady, farmy czy czymkolwiek zarządzamy. Coraz częściej przegrywamy potyczki, coraz mozolniej zbieramy na kolejne budynki, coraz dłużej czekamy na otwarcie kolejnych paczek, a inni gracze na naszym poziomie wydają się robić znacznie większe postępy. Gra mówi nam w mało zawoalowany sposób, że jeśli zapłacimy, będziemy mogli dalej cieszyć się z rozgrywki. Jeśli nie zapłacimy, gra szybko zamieni się w odrabianie pańszczyzny.

W efekcie otrzymujemy grę, którą często nazywa się pay2win – aby cokolwiek w niej osiągnąć, należy zapłacić. Pay2win jest pejoratywnym określeniem gier F2P o agresywnym modelu monetyzacji i wiele osób stosuje rozgraniczenie pomiędzy grami F2P (w tej nomenklaturze oznaczają one wtedy te “dobre” free-to-play) oraz P2W (czyli tymi, które niemal zmuszają gracza do wydawania realnych pieniędzy).

Mądra monetyzacja w grach wideo

Można znaleźć wiele gier F2P, które są korzystne finansowo tak dla konsumentów jak i firm, które je stworzyły. Dobrymi przykładami przyjaznej monetyzacji to gry firmy Blizzard, jak Hearthstone czy Heroes of the Storm. Mamy tam możliwość kupienia paczek kart lub postaci za realne pieniądze, jednak balans tych gier oraz systemy codziennych zadań pozwalają na całkiem efektywne zbieranie growej waluty bez wydawania złotówek, dzięki czemu na te same paczki kart i te same postacie możemy uzbierać podczas normalnej rozgrywki.

Bardzo nieliczne elementy są dostępne jedynie za realne pieniądze i w niczym nie wpływają one na rozgrywkę ani nie dają przewagi strategicznej. Jasne, szybciej jest kupić od razu całą kolekcję kart czy postaci za realne pieniądze, ale nie jest to w żaden sposób konieczne do czerpania przyjemności z gry. Osoby, które na to stać, płacą za pewne udogodnienia i utrzymują tak naprawdę grę, podczas gdy całe rzesze innych osób grają za darmo, ale też tworzą społeczność: zwiększają populację na serwerach i sprawiają, że zawsze jest z kim pograć lub porozmawiać.

Podobnie rodzima gra PuzzleCraft jest świetnym przykładem, jak wciągająca rozgrywka nie musi być co chwilę przerywana licznikami czasu i nagabywaniem o kupno kolejnych ulepszeń czy materiałów. W tej grze mobilnej wcielamy się we władcę osady, który stawia kolejne budynki za materiały uzbierane w kopalni lub na polu. Można te materiały kupić za złotówki, ale z równą przyjemnością zbiera się je podczas rozgrywki.

Płacić czy nie płacić?

Zaznaczmy również, że sam akt wydawania pieniędzy na gry typu free-to-play nie jest niczym złym. Stworzenie tych gier kosztowało niemało pieniędzy i jeśli gra się nam podoba i dostarcza wiele miesięcy przyjemnej rozgrywki, właśnie za pomocą mikropłatności możemy wesprzeć twórców choćby symboliczną kwotą. Kupno skórki do ulubionej postaci lub kilku paczek kart nie jest równoznaczne ze złapaniem się w psychologiczne sidła zastawione przez złą firmę chcącą wyłudzić pieniądze.

Niemoralne są dopiero praktyki psychicznego znęcania się nad graczem, który nie zapłaci za grę, poprzez widoczne utrudnianie mu rozgrywki. Jeśli wydajemy pieniądze na mikropłatności, bo jest to jedyny sposób, żeby widzieć w grze jakiekolwiek postępy, to gra przestaje różnić się czymkolwiek od jednorękiego bandyty. Co ciekawe – wiele mobilnych gier F2P opiera się dokładnie na mechanice jednorękiego bandyty. Ubiera ją jednak w inne skórki – na przykład zamiast losować trzy obrazki, losuje nam rybki, które wyławiamy. Są to gry od początku do końca zaprojektowane nie po to, by sprawiać przyjemność z rozgrywki, lecz jako gry hazardowe, na których w dłuższym okresie gracz może tylko stracić.

No to w końcu jak nie zbankrutować?

Zrozumienie, w jaki sposób działają tego typu gry jest podstawą. Nie można jednoznacznie stwierdzić, że wszystkie gry F2P są bezwartościowe lub niebezpieczne. Trudno też ustalić z góry zasadę, że w grach F2P dziecko nic nigdy nie powinno kupić. Skórka czy dwie do broni w Counter Strike albo bohaterów w Heroes of the Storm nie kosztują zazwyczaj majątku, a potrafią sprawić dziecku tyleż frajdy, co nam za młodu nowe resoraki.

Na pewno warto upewnić się, że gra nie ma bezpośredniego dostępu do waszej karty kredytowej. Jeśli kiedykolwiek kupowaliście coś w AppStore albo Google Play, to darmowe gry ściągane na ten sam telefon automatycznie mogą mieć dostęp do karty kredytowej. Dziecko będzie wprawdzie pytane o potwierdzenie, że chce zapłacić, ale wystarczy, że kliknie “ok” i pieniądze z waszego konta poszybują w niebyt.

W Empikach, na stacjach benzynowych i w kioskach dostępne są karty pre-paid do różnych gier (League of Legends, Counter Strike) lub całych platform (battle.net, PSN, Steam, GooglePlay, AppStore), które pozwalają doładować konto użytkownika limitowaną kwotą. Jeśli chcemy dziecku sprawić przyjemność pewną pulą pieniędzy na drobne wydatki w grze, takie karty są bardzo rozsądną alternatywą.

Dobrze jest umieć ocenić, czy dana gra rzeczywiście dostarcza dziecku rozrywki, czy wciągnęła je w błędne koło płacenia za to, by móc grać. To wymaga jednak trochę wprawy i wiedzy, a także odporności na techniki stosowane przez gry pay2win – w końcu nie tylko dzieci potrafią być podatne na hazard. Dlatego z pomocą powinien przyjść tu internet – często wystarczy poczytać recenzje danego tytułu, by zorientować się, czy stanowi on zagrożenie dla naszego portfela.

Jeśli natomiast nie możecie znaleźć takich informacji, napiszcie do nas – bardzo chętnie udzielimy wam informacji, czy dany tytuł jest rzeczywiście grą, czy tylko kasynem przeniesionym na ekran smartfona.

Zachęcam też czytelników do dzielenia się ciekawymi, “zdrowymi” tytułami F2P w komentarzach.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ