Cyfrowi rodzice. Dzieci w sieci. Jak być czujnym, a nie przeczulonym – recenzja książki

cyfrowi-rodzice-ksiazka-recenzja

Postęp cywilizacyjny, a także będący jego elementem rozwój technologiczny, wiąże się zazwyczaj ze zjawiskiem upraszczania naszego życia i czynienia go lepszym. Zmiany są widoczne gołym okiem i twierdzenie czegoś innego nie ma większego sensu. Wydawać by się mogło, że podobnie jest ze sferą rodzinną i technologie powinny w związku z tym ułatwiać odgrywanie roli rodzica. Okazuje się jednak, że takie przeświadczenie jest mylne. Współcześni rodzice napotykają wiele trudności związanych z obecnością nowych technologii w życiu swoich rodzin i dzieci. Szukając porad, wciąż warto sięgać po książki. Jednią z nich jest ponad 200-stronicowa pozycja Cyfrowi rodzice. Dzieci w sieci. Jak być czujnym, a nie przeczulonym, autorstwa Yaldy T. Uhls.

Cyfrowi Rodzice to książka utrzymana w poradnikowej formie, ale napisana przez wiarygodnego eksperta. Yalda T. Uhls to nie tylko matka nastoletnich dzieci, która na własnej skórze odczuła trud wychowania cyfrowych tubylców (czyli ludzi dorastających w epoce cyfrowej), ale też osoba z wieloletnim doświadczeniem w przemyśle filmowym oraz doktor w zakresie psychologii rozwojowej dziecka. Autorka ma więc bogate doświadczenie zarówno jako rodzic, jak i pracownik związany z branżą kreatywną. Natomiast jej pozycja naukowa daje gwarancję solidnego przygotowania teoretycznego. Uhls postawiła przed sobą ambitny cel, ponieważ chce przekazać rodzicom wiedzę, dzięki której będą oni czujni, ale nie przeczuleni, wobec wpływu technologii na dorastające pokolenia. Szuka więc ona złotego środka pomiędzy mocno technologicznym środowiskiem a potrzebami rozwojowymi współczesnych dzieci. Postanowiłem sprawdzić mocne i słabe strony prezentowanej książki. Co zrozumiałe, skupię się szczególnie na grach wideo. Wynika to nie tylko z profilu naszego bloga, ale też z faktu pomijania tego zagadnienia w innych recenzjach książki. Przejdźmy więc do oceny.

Co może się Wam spodobać?

Przede wszystkim stosunkowo duża rzetelność przekazywanych informacji. Widać ją od pierwszych stron książki, ponieważ autorka nieustannie odnosi się do danych socjologicznych, a także wiedzy z zakresu psychologii czy badań nad mediami. Yalda T. Uhls odwołuje się do wielu raportów na potwierdzenie formułowanych w książce tez. Wystarczy wspomnieć, że dołączony spis wykorzystanych publikacji naukowych liczy kilkadziesiąt stron! Jak na pozycję o jednak poradnikowym charakterze to dość imponująca liczba. Nie ma tu jednak mowy o przeładowaniu tabelkami i cyferkami. To absolutnie nie jest książka naukowa. Świadczy o tym relatywnie prosty język oraz kończące każdy rozdział wnioski i porady „w pigułce”. Wprowadzenie tego rodzaju porad to świetna decyzja, ponieważ umożliwia szybkie powtórzenie rozdziału oraz niemal natychmiastowe wdrożenie sugestii do praktyki wychowawczej. Przykładowo, autorka przedstawia 4 pytania, które powinien sobie zadać każdy rodzic przed udostępnieniem dziecku telefonu komórkowego. Pojawiają się również adresy stron internetowych, z których można pobrać wzory rodzinnych umów dotyczących mediów i urządzeń (ang. Family Media Agreement) – czyli swoistych kontraktów, jakie rodzic może zawrzeć ze swoimi dziećmi, by w ten sposób ustalić reguły dostępu do mediów w rodzinie. W kilku miejscach pojawiają się też słowniczki podstawowych terminów, dzięki którym łatwiej zrozumieć prezentowane w książce omówienia badań i raportów.

Kolejnym atutem omawianej pozycji jest bez wątpienia formuła poszczególnych rozdziałów. Cyfrowi Rodzice mogą być czytani niemal w dowolny sposób, ponieważ każdy rozdział opisuje inne zagadnienie, więc można z powodzeniem skoncentrować się tylko na tych fragmentach, które aktualnie interesują zatroskanego rodzica. Dodatkowym atutem jest szeroki przekrój podjętych tematów. W efekcie po książkę mogą sięgnąć rodzice dzieci w różnym wieku, a także nauczyciele czy osoby zainteresowane tematyką edukacji medialnej.

W pierwszej części książki, zatytułowanej „Podstawy”, opisane są podstawowe mechanizmy: wpływu mediów ekranowych na rozwój dzieci i mózgu, zalecenia dotyczące udostępniania mediów cyfrowych dzieciom w różnym wieku, style rodzicielstwa czy badania pokazujące, że współczesna młodzież nie jest wcale taka zła, za jaką często ją mamy.

W drugiej części pozycji pt. „Media społecznościowe”, autorka omawia korzyści i koszta związane z naszą obecnością na portalach typu Facebook, Snapchat, Instagram czy Twitter. Ważne jest to, iż nie unika ona trudnych tematów, takich jak FOMO (ang. Fear of missing out; strach przed tym, że coś nas właśnie omija) czy manipulowanie swoją wirtualną tożsamością w celu uzyskania cyfrowej sławy – na co szczególnie narażone są dzieci i osoby młode.

Ostatnia część książki, „Nauka”, zawiera informacje o wpływie nowych technologii na proces zdobywania wiedzy, a także omówienie wybranych projektów cyfryzacji amerykańskich szkół. Co ciekawe, tutaj też znalazł się ostatni, dziewiąty rozdział książki, poświęcony grom wideo.

Co można było napisać lepiej? Przede wszystkim rozdział o grach

Bez wątpienia pewnej krytyce należy poddać sposób omówienia gier wideo. Niestety, Yalda T. Uhls nie poświęca im zbyt wiele miejsca i czasem miałem wrażenie, że zostały one dołączone do książki „na ostatnią chwilę”. Takie odczucia towarzyszyły mi na setnej stronie, gdzie pojawia się nagłówek „Temat specjalny – gry wideo a uzależnienie”, jednak o samych grach zaczynamy czytać stronę dalej, ponieważ autorka kontynuuje wątek o uzależnieniu od internetu. Wydaje się, że gry wideo powinny być szerzej omówione w prezentowanej książce, ponieważ jak wynika z badań Fundacji Dzieci Niczyje, stanowią one (wraz z filmami) główny rodzaj treści medialnych, z jakimi stykają się małe dzieci¹. Autorka sama przyznaje, że zmaga się z nadmiernym sięganiem po gry wideo przez jej nastoletniego syna. Jednak z jakiegoś powodu ten temat jest potraktowany dość ogólnikowo, czego najlepszym dowodem jest fakt, iż mediom społecznościowym poświęcono dwa duże rozdziały, natomiast na omówienie gier wideo Uhls przeznaczyła zaledwie dość krótki rozdział 9.

Co więcej, dziwi też umiejscowienie gier w ostatniej części książki pt. „Nauka”, w której ramach autorka przedstawia problemy związane z nauką w epoce cyfrowej (m.in. trudności z koncentracją dzieci czy obawy związane z zanikiem czytelnictwa tradycyjnych książek) oraz tematykę cyfryzacji szkół. Zestawienie gier wideo z taką problematyką nie wydaje mi się najlepszym wyborem, szczególnie w sytuacji, gdy to medium funkcjonuje głównie w sferze domowej i kontaktów rówieśniczych.

Kluczowa jest tu jednak zawartość rozdziału poświęconego grom wideo. Już na początku tego fragmentu pojawia się odnośnik do jednego z badań, w którym rodzice bardzo negatywnie ocenili wpływ gier na swoje dzieci – gorzej od telewizji, komputerów i urządzeń mobilnych. Niestety, wciąż często gry pełnią funkcję „chłopca do bicia”. Muszę tutaj przyznać, że ucieszył mnie dość wyważony język, przy pomocy którego Uhls opisuje gry elektroniczne. Autorka podkreśla, iż w odróżnieniu od starszych i pasywnych mediów, gry są interaktywne. Wymagają podejmowania działania przez użytkownika, niekiedy także zachęcają do ruchu (i nie chodzi tu tylko o ostatnio szalenie popularne Pokémon Go) czy umożliwiają tak ważne interakcje społeczne z innymi ludźmi, od których – jak się okazuje – gracze wcale nie stronią.

W książce omówiono szereg korzyści wynikających z sięgania po gry wideo, takich jak: rozwój umiejętności przestrzennych i koordynacji ręka-oko, poprawa koncentracji i zdolności przetwarzania informacji, nauka nowych rzeczy (np. historii dyscypliny w ulubionej grze sportowej dziecka) czy nawet radzenie sobie z trudnymi emocjami (gra jako sposób na odstresowanie). Trochę dziwi, że Uhls odwołuje się do fenomenu twórców internetowych (tu konkretnie pojawia się jeden z najpopularniejszych youtuberów PewDiePie) podczas ukazywania społecznych funkcji gier wideo. Moim zdaniem należałoby nawiązać tutaj do gier wieloosobowych, czego autorka nie robi. Trzeba też zaznaczyć, że zupełnie pomija ona możliwość negatywnego oddziaływania twórców filmów internetowych na swoich małoletnich widzów. Cieszyć może fakt, że w książce nie krytykuje się jednoznacznie nawet gier akcji i strzelanek, aczkolwiek jestem zawiedziony brakiem odwołania do klasyfikacji gier komputerowych, takich jak chociażby amerykański ESRB (ang. Entertainment Software Rating Board). Tu wydawca mógłby zadbać o odnośnik do stron europejskiego odpowiednika, czyli PEGI.

Zabrakło rozwinięcia ważnych wątków

Jak już wspomniałem, w książce prezentowany jest dość wyważony opis gier wideo. Dlatego pojawiają się też zagrożenia związane z graniem. Uhls omawia tu krótko kwestię wpływu brutalnych gier na zachowania agresywne wśród dzieci, stwierdzając, że tego typu produkcje nie wywołują zachowań dewiacyjnych wśród małych graczy. Wyjątkowo powierzchownie potraktowano zagadnienie uzależnienia od gier wideo. Co prawda pojawiają się dane, że ten problem może dotyczyć od 3 do 11% graczy w Stanach Zjednoczonych, aczkolwiek omówienie tego zjawiska kończy się w zasadzie na sugestii sięgnięcia po autodiagnostyczny test, który pojawia się w książce przy okazji zdecydowanie lepiej omówionego tematu uzależnienia od internetu. Cieszyć może natomiast nawiązanie do kwestii wpływu gier wideo na wyrównywanie szans rozwojowych pomiędzy chłopcami i dziewczynkami. Uhls odnosi się do badań, w których wykazano, że granie w gry wideo wpływa pozytywnie na umiejętności przestrzenne obu płci i pomaga wyrównać występujące pomiędzy nimi różnice. Niestety i tutaj trzeba zauważyć, że w dość optymistycznym tonie autorki brakuje elementów konstruktywnej krytyki, ponieważ nie dowiadujemy się, jak dalece trwała była mierzona w opisywanych badaniach zmiana umiejętności przestrzennych.

Autorka dość krytycznie i jednoznacznie wypowiada się w kwestii potencjału gier wideo jako narzędzia dydaktycznego w szkołach. Pojawia się kategoryczny wniosek, że to medium „nie stanowi odpowiedzi na problemy naszego [amerykańskiego – przyp. DG] systemu edukacyjnego.” Można polemizować z tą opinią, tym bardziej że sama Yalda T. Uhls nie podaje wiarygodnych danych potwierdzających jej punkt widzenia.

Chciałbym też krótko wspomnieć o pewnym istotnym przeoczeniu. W całej książce próżno szukać dłuższego fragmentu o problemie dostępu dzieci do internetowej pornografii. Wydaje się, że oczytany cyfrowy rodzic powinien mieć pewną wiedzę o tym delikatnym, a jednocześnie ważnym problemie, a także zjawiskach mu towarzyszących, na przykład sekstingu. Zapewne autorka ma świadomość znaczenia tej problematyki, bo na początku swojej książki przytacza dane z jednego z badań, w którym wykazano, że 93% chłopców i 62% dziewcząt w okresie dorastania ma kontakt z internetową pornografią. Niestety, w książce nie pojawia się nic więcej, poza stwierdzeniem tego faktu.

Dla kogo jest ta książka?

Czytając Cyfrowych Rodziców, można dość łatwo zauważyć, że jest to publikacja napisana z myślą o amerykańskim odbiorcy. Yalda T. Uhls nie próbuje w swoich rozważaniach odnosić się do doświadczeń rodziców czy dzieci spoza anglosaskiego kręgu kulturowego, a jeśli to robi, to zazwyczaj w dość zdawkowej formie. Autorka przyznaje, iż sporo badań nad uzależnieniem od internetu przeprowadzono w krajach Azji, ale nie podejmuje się ich omówienia, ograniczając się do stwierdzenia, iż problem ten z dużym prawdopodobieństwem nie będzie dotyczyć amerykańskiego dziecka. Taka ograniczona perspektywa ujawnia się także w innych miejscach książki, na przykład w omówieniu stanu czytelnictwa. Sytuację nieco ratuje polski wydawca, który zadbał o kilka przypisów z odnośnikami do polskich stron internetowych, na których czytelnik możne znaleźć dodatkowe rady i dane dotyczące polskich realiów. Na końcu książki umieszczono też dość krótki spis literatury w języku polskim.

Dodatkowym utrudnieniem dla części rodziców może być zakładany przez autorkę poziom ich umiejętności informatycznych. Niektóre rady wprost wymagają pewnego poziomu kompetencji. Przykładowo Uhls sugeruje, by rodzice rejestrowali się i czynnie uczestniczyli w życiu swoich dzieci na portalach społecznościowych: Facebooku, Snapchacie czy Instagramie. Brakuje tu też omówienia niektórych podstawowych kwestii. W książce pojawiają się aplikacje („apki”) na urządzenia mobilne, ale nigdzie nie jest wyjaśnione, skąd one się biorą i jak można je zainstalować na smartfonie czy tablecie. Być może dla przeciętnego amerykańskiego rodzica taki rodzaj informacji okazałby się zbyt banalny, jednak jestem przekonany, iż część polskich czytelników możne odczuwać lekkie zagubienie w trakcie czytania zrecenzowanej książki. Tym bardziej że nie ma ona charakteru poradnika typu „od A do Z”. Oczywiście porady praktyczne są, jednak znaczna część książki to teoria i omówienie w dużej mierze amerykańskich badań. Z pewnością taka wiedza może być przydatna dla nauczycieli, pedagogów czy edukatorów medialnych, ale niekoniecznie dla przeciętnego rodzica.


Konkludując: Cyfrowi rodzice. Dzieci w sieci. Jak być czujnym, a nie przeczulonym to książka, która z pewnością przedstawia wiele ważnych kwestii w sposób wyważony, jednak absolutnie nie wyczerpuje tematu obecności i wpływu mediów cyfrowych w życiu rodzinnym. Szczególnie w przypadku gier wideo brakuje szerszego omówienia – a szkoda, bo wydaje się, że w tego typu literaturze jest to medium najczęściej pomijane czy marginalizowane. Z pewnością książkę Yaldy T. Uhls warto polecać współczesnym rodzicom, jednak należy mieć na uwadze, że część opiekunów może oczekiwać bardziej skonkretyzowanych i skondensowanych porad praktycznych, a nie rozważań teoretycznych.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ