Jakiś czas temu na AntyWebie – znanym portalu technologicznym – pojawił się wpis Jak dzieci rozmawiają ze sobą podczas grania w gry online? Słyszałem – więcej nie chcę. Po jego lekturze doszliśmy do wniosku, że wymaga on skomentowania. Wydaje nam się, że autor tego wpisu popełnia przynajmniej dwa poważne błędy, które z perspektywy tematyki naszego bloga nie mogą pozostać bez komentarza.
Wpis Jakuba Szczęsnego rozpoczyna się od sprawnego nawiązania do aktualnej pogody. Autor słusznie zauważa, że upały (a połowa sierpnia była wyjątkowo gorąca) nie sprzyjają wzmożonej aktywności na świeżym powietrzu. Stąd jego wniosek, że granie w gry elektroniczne to zajęcie, od którego trudno odciągnąć sporą część dzieciaków. Rzeczywiście trudno nie zgodzić się z tą obserwacją. Co więcej, bloger słusznie zauważa, że dostęp do gier wideo powinien być dostosowany do wieku dziecka, a rozgrywka nadzorowana przez dorosłych. Pełna zgoda. Niestety, mamy poczucie, że w dalszej części tekstu Jakub Szczęsny zaczyna rozmijać się z prawdą.
Ludzie przeklinają, więc zatkam dziecku uszy
Najistotniejszym fragmentem komentowanego artykułu jest opis autentycznej sytuacji z życia autora. Przyznaje on, że w trakcie jednej z sesji multiplayer w grze oznaczonej PEGI 7, jego podopieczny zetknął się z wyjątkowo wulgarnymi komentarzami innych graczy. Mowa o kolejnej odsłonie serii PopCap – grze Plants vs Zombies: Garden Warfare – strzelance, a nie jak błędnie podał autor Plants vs Zombies, czyli grze typu tower defense bez trybu gry wieloosobowej i bez czatu głosowego.
Szczęsny podaje, że poprzez czat głosowy w grze dało się usłyszeć takie sformułowania jak „brzydki matkoj*bco” czy pi*rdol się”. Bloger twierdzi, że na dźwięk tych słów zdębiał, a w następnej kolejności wyłączył czat głosowy w grze. Poprzednie zdanie opisuje wspomniane na początku dwa błędy, które na dłuższą metę mogą w sposób negatywny wpłynąć na proces wychowawczy małego gracza.
Dom to nie złota klatka!
Zacznijmy od komentarza na temat metody wychowawczej, do jakiej przyznał się opiekun dziecka. Wyłączenie czatu głosowego jest ruchem, który ma odizolować podopiecznego od negatywnych treści, jakimi niewątpliwie są ostre wulgaryzmy. Problem polega jednak na tym, że Szczęsny zapomina o kluczowym fakcie, jakim jest powszechność tego typu słów w codziennej komunikacji, także (a może przede wszystkim) offline’owej. Dom, kanapa i postawiony przed nią telewizor z podłączoną konsolą nie są złotą klatką, z której dziecko nigdy nie wychodzi. Wręcz przeciwnie. Grupa rówieśnicza, środowisko szkoły czy współdzielona przestrzeń publiczna to istotne miejsca, w ramach których ludzie socjalizują się, nabierają wzorców i norm postępowania. Możemy tutaj mówić o tak zwanej trzeciej przestrzeni edukacyjnej. W szkole czy u znajomych rodzice najczęściej nie towarzyszą dziecku. Interakcje i komunikacja w takich sytuacjach jest więc wyjęta spod nadzoru rodzicielskiego.
Zapewne każdy z rodziców jest w stanie przypomnieć sobie moment, w którym dziecko po raz pierwszy wypowiedziało wulgarne słowo. Większość wpada wtedy w nieudawane oburzenie. Bo niby skąd moje kochane i dobrze wychowywane dziecko zna takie słowa? Właśnie z kontaktów z innymi dziećmi czy nieskończonymi komunikatami, jakie towarzyszą nam poza domem. Co więcej, spod nadzoru rodzica jest wyłączona aktywność dziecka w mediach społecznościowych. Biegłość dzieci w nowych technologiach z powodzeniem pozwala im na modyfikowanie ustawień prywatności, tak aby troskliwy rodzic nie widział rozmów, pozostawianych komentarzy czy rozmów z rówieśnikami. Rozmów, które mogą (ale wcale nie muszą) zawierać cytowane przez autora epitety. Jeżeli weźmiemy te wszystkie czynniki pod uwagę, to opisana przez blogera sytuacja staje się szansą na podjęcie realnych działań wychowawczych.
Wyłączenie czatu głosowego niczego nie rozwiązuje, a co najwyżej oddala to, co stać się musi. Gry nie generują wulgaryzmów – są one wnoszone z zewnątrz. Czat jest jedynie, a może aż, kolejnym kanałem komunikacyjnym, z którego dziecko powinno nauczyć się korzystać. I podobnie jak to dzieje się w przypadku nauki mówienia, argumentacji, pisania czy czytania – to rolą opiekuna jest, aby zapoznać dziecko z zasadami, którymi rządzi się komunikacja z nieznaną nam osobą. Nie piszemy tutaj jedynie o grach online. Ten sam mechanizm nauki, nawet metodą prób i błędów, dotyczy mediów społecznościowych czy forów dyskusyjnych.
Bardzo żałujemy, że w komentowanym artykule nie pojawia się opis innej reakcji opiekuna. Próby podjęcia dialogu z dzieckiem. Wyjaśnienia genezy problemu wulgaryzmów, przedstawienia argumentów na rzecz ich unikania. Sam autor pisze o niesamowicie ważnej roli rodzica. Sugeruje, że powinien on dawać dziecku dobry przykład i je obserwować. Oczywiście permanentna obserwacja jest niemożliwa. Natomiast izolowanie dziecka od pewnych treści będzie wysoce nieskuteczne, jeżeli nie będzie temu towarzyszył autentyczny i nieustający dialog. Co więcej, całkowita rezygnacja z komunikacji głosowej to wielka strata dla młodego gracza. Możliwość prowadzenia rozmów nie tylko uprzyjemnia rozgrywkę, pozwala na opracowanie taktyki w grze, ułatwia współpracę w zespole, a tym samym daje szansę na rozwijanie kompetencji komunikacyjnych, społecznych oraz językowych. Oczywiście nadzór jest niezbędny. Jednak nie po to, by w kryzysowej sytuacji odciąć dziecko od gry czy czatu, ale by wesprzeć je w przepracowaniu zjawiska, z którym właśnie się zetknęło.
Rodzicu, nie daj się zaskoczyć!
Na osobną dawkę krytyki zasługuje postawa Autora. Z bogatej listy opublikowanych przez niego tekstów na portalu AntyWeb można wywnioskować, że to osoba, której nie powinna być obca kultura nowych technologii oraz gier wideo. Niestety, z jego wypowiedzi wynika, że zetknięcie się z generowanymi przez innych graczy wulgaryzmami w grze Plants vs Zombies: Garden Warfare, to był prawdziwy szok. Rzeczywiście, PEGI przyznała tej produkcji kategorię wiekową od lat siedmiu, czyli stosunkowo niską. Jedak organizacja ostrzega rodziców, że w tej grze możemy grać przez internet z innymi ludźmi. W takim wypadku nikt nie jest w stanie zagwarantować, że w rozmowach głosowych nie pojawią się niepożądane treści. To tak, jakbyśmy dziwili się, że idąc do parku z latoroślą, dziecko bawiące się obok będzie używać wulgaryzmów. Czy sytuacji winny jest plac zabaw? Oczywiście nie. Jedyną gwarancją odcięcia dziecka od nerwowych obelg czy przekleństw byłaby całkowita izolacja od społeczeństwa i mediów.
Rodzic, który udostępnia dziecku możliwość gry w trybie wieloosobowym, powinien być świadomy, że jednocześnie zgadza się na nieskończoną ilość interakcji swojej latorośli z obcymi ludźmi. Trzeba mieć to na uwadze już na etapie planowania, który tytuł kupimy czy udostępnimy dziecku. Nawet jeżeli gra jest przeznaczona dla młodszych odbiorców, nie można zakładać, że inne dzieci są na tyle dobrze wychowane, by wulgaryzmów unikać. Tylko osoba wyjątkowo lekkomyślna i oderwana od rzeczywistości mogłaby założyć, że w trakcie rozgrywki (niekiedy mocno stresującej i emocjonującej), dzieci będą używać pięknego języka.
Chcemy jeszcze raz podkreślić, że metody polegające na zakazach, izolacji i ograniczonej komunikacji z dzieckiem są zazwyczaj nieskuteczne. Szczególnie w przypadku tak powszechnych zjawisk jak wulgaryzmy czy wykorzystywanie gier wideo przez dzieci. Niestety, pełne spożytkowanie szansy wychowawczej (przed jaką niewątpliwie stanął Jakub Szczęsny) wymaga nie tylko wiedzy, ale i gotowości poświęcenia czasu dla dziecka. O ile staramy się wspierać rodziców w zdobywaniu niezbędnych informacji, o tyle nie jesteśmy w stanie przekonać nikogo do wybierania skuteczniejszych metod wychowawczych. Przedstawiona polemika ma Was ustrzec przed wyborem tych nieskutecznych. Rozmawiajcie z młodymi graczami. Warto.
Jeśli nie wiecie, w jaki sposób przeprowadzić taką rozmowę, piszcie! Chętnie pomożemy w nawiązaniu dialogu!